2013-01-21

Katarzyna Miller "Królowe życia"

Od jakiegoś czasu chciałam przeczytać tę książkę. Kupiłam ją, usiadłam w kawiarni przy kawie i od razu zaczęłam czytać. Przy pierwszej „opowieści” kręciły mi się łzy w oczach. Przy drugiej ledwo ledwo je powstrzymywałam, więc przestałam czytać i zostawiłam ją sobie na czytanie do poduszki, kiedy łzy mogą płynąć swobodnie wraz z wieloma różnymi uczuciami, jakie autorka wywołuje opowiadając historie kobiet „po przejściach”. Przy czym pod pojęciem „po przejściach” kryje się i alkoholizm rodziców oraz własny, i uzależnienie od narkotyków, i wykorzystanie seksualne przez brata, ale też brak miłości i oziębłość rodziców zajętych własnymi karierami.


„Królowe życia" to 18 historii różnych kobiet. Autorka ponazywała te opowieści bardzo trafnie i adekwatnie do „głównego problemu” danej kobiety: „Maleństwo”, „Grzeczna dziewczynka”, „Niczyja”, „Wojowniczka”, „Artystka”, „Twardzielka”, „Zniewolona”, „Dziewica”, „Naiwna”, „Lolitka”, „Kochanka”, „Bezimienna”, itd.
Książkę warto przeczytać, nie po to, by odnaleźć, w którejś z opowieści swoją własną historię, bo swoją własną historię do opowiedzenia ma każdy z nas, i kobiety i mężczyźni, na swój własny sposób i, moim zdaniem, kiedyś ją opowiemy, może niekoniecznie terapeutce, ale dlatego, że książka ta pokazuje, że każdy z nas został kiedyś skrzywdzony, poraniony, odepchnięty, porzucony, zdradzony, itd. Każdy z nas doświadczył większej lub mniejszej krzywdy, od rodziców, od nauczycieli, od rodzeństwa, od środowiska. Zaskakujące jest w tych historiach, jak wiele krzywdy wyrządzają nam rodzice, zajęci swoją pracą, swoimi sprawami, niedorośli do roli mądrych rodziców. To chyba najbardziej mnie przygnębiło w tych opowieściach: rodzice obojętni, rodzice okrutni, rodzice zbyt wymagający, rodzice ulegli, jeden rodzić zimny, a drugi zbyt kochający.
Pytanie jakie sobie zadałam po przeczytaniu tej książki brzmiało: czy z większymi lub mniejszymi traumami można sobie poradzić samemu? Czy kobieta/mężczyzna koniecznie musi iść do psychoterapeuty, żeby stanąć na nogi po zdradzie, po tragicznym dzieciństwie, itp.?
Ostatnia historia zatytułowana „Mądra” jest o kobiecie, która miała bardzo szczęśliwe, pełne miłości dzieciństwo. Gdy dorosła spotkała mężczyznę z równie szczęśliwego domu i wyszła za niego za mąż i żyli długo i szczęśliwie, aż do czasu, gdy mężczyzna poznał i pokochał inną kobietę, nie przestając kochać żony. Mąż od razu wyznał żonie, że poznał i pokochał inną i teraz nie wie jak żyć oraz co mnie osobiście powaliło na kolana, że gdyby wiedział, że jego żona kochała się z innym mężczyzną, to on by tego nie zniósł. I cytuję słowa głównej bohaterki tej opowieści: „Kurwa! A ja mam znieść?” Panowie, dlaczego zawsze macie taryfę ulgową! I zniosła! Najlepiej jak potrafiła, choć miała kryzys i próbowała się otruć, ale w ostatniej chwili, jakiś mądry głos w jej głowie podpowiedział jej, że to nie jest rozwiązanie. Podzieliła się swoim mężczyzną z inną: tydzień u niej, tydzień u tamtej. Jak długo? Tego nikt, nawet ona sama, nie wie? Ale dzięki miłości, jaką wyniosła z domu miała siłę przetrwać ten kryzys.
To, co mi się w związku z tą opowieścią skojarzyło, to słowa Matki Teresy z Kalkuty:

„Wróć do domu i kochaj swoją rodzinę”


2013-01-02

"Na prawdziwą miłość warto czekać całe życie"

Książkę „Miłość w czasach zarazy” Gabriela G. Marqueza przeczytałam w 2009 roku i... nie zachwyciła mnie. Wiem, wiem, zaraz podniesie się larum, że przecież klasyka, wiekopomne dzieło, itd. Ale nic na to nie poradzę, że tak właśnie jest. Owszem nie można odmówić pisarzowi dobrego stylu, a zwłaszcza pięknych, palstycznych opisów wszystkiego, co otacza głównych bohaterów - pamiętam je do dziś, np. opis patio, gdy doktor Urbino, mąż Ferminy, spada z drabiny, gdy próbuje złapać ulubioną papugę, która uciekła z klatki. Dlatego może nie sięgnęłam po kolejne książki tego poczytnego pisarza. Aż do dziś, kiedy to "Sto lat samotności" 'mrugnęło' na mnie z bibliotecznej półki i przywędrowało ze mną do domu. Dam Marquezowi drugą szansę.




"Na prawdziwą miłość warto czekać całe życie" - to główna myśl książki „Miłość w czasach zarazy”. Przyjrzyjmy się jak ta piękna prawda jest realizowana przez głównego bohatera, Florentino Arizy do Ferminy Dazy. Na początek młodzieńcza miłość, która karmi się słowami i wyobrażeniami o wybrance. Jakże wielka jest siła listu miłosnego, słów, w których można wypowiedzieć wszystko i wszystko przemilczeć. Gdy Florentino zostaje przepędzony przez ojca Ferminy, a jego wybranka wywieziona do dalekiej wioski do krewnych, na naszych oczach rozgrywa się dramat i szaleństwo odrzucenia. Florentino choruje z miłości i nie jest to metafora, on choruje realnie. Następnie przytrafia się młodzieńcowi rzecz niebywała, na statku, którym podróżuje, zostaje zgwałcony (to może za mocne słowo, może przymuszony do stosunku seksualnego) przez kobietę. I od tej chwili, gdy poznaje smak zmysłowej przyjemności obcowania z kobietą nasz główny bohater "rzuca się" na każdą napotkaną kobietę, czasem dosłownie się na nią rzuca. I tak przez całe swoje życie. Jakiś czas jego kochanką jest nawet nieletnia dziewczyna. Z ciekawości policzę "kobiety jego życia".

I gdyby Florentiono miał jedną, dwie czy nawet trzy inne kobiety przez całe życie, gdy czekał na Ferminę, byłabym zdolna uwierzyć w jego szczerą miłość do niej. Bo czyż jego miłość nie jest raczej uczuciem do fantoma dziewczyny, którą kochał kiedyś, a której nigdy nie poznał. A ona przecież przez ten cały czas zmieniała się, żyła, kochała innego, była przez niego zdradzana, rodziła dzieci, borykała się z problemami dnia codziennego. Oczywiście Florentino przeżywa dogłębnie wiadomość o małżeństwie Ferminy z innym. Katuje się jej widokiem przy okazji publicznych wystąpień jej męża. Ale to wszystko nie przeszkadza mu uprawiać seksu z innymi kobietami. Seks staje się jego obsesją. Dziś wysłalibyśmy go na terapię dla seksoholików.

Jak ocenić zachowanie Florentino, gdy w dniu pogrzebu męża Ferminy, wyznaje jej miłość. Czy nie jest to zachowanie szaleńca? Nie dziwię się Ferminie, że go spoliczkowała. Tak naprawdę ich wzajemna miłość rodzi się dopiero, gdy niestrudzony Florentino dzień po dniu odwiedza swoją wybrankę i powolutku poznaje ją jako realną kobietę z krwi i kości, i daje poznać jej siebie.

Czy Marquez przewrotnie nie pokazuje nam naszej naiwnej wiary w jedną miłość na całe życie. Nie wiem, co tak naprawdę Marquez chciał pokazać tą opowieścią. Tym bardziej ciekawa jestem "Stu lat samotności".

2013-01-01

Co przyniesie Nowy Rok?

Pisałam już na blogu, że mam taką teorię, iż to książki wybierają moment, kiedy je czytam. Wygląda to tak, idę sobie do biblioteki po nowe książki i przeglądam półki i sama nie wiem, dlaczego wyciągam akurat tę, a nie inną książkę. Czasem wybór trwa dłużej, szukam, oglądam, czytam fragmenty i... odkładam na półkę i znów szukam, czytam i... znajduję. Zabieram do domu, a czytając odnajduję odpowiedzi na dręczące mnie pytania. I w myślach wypowiadam kwestię: To jest to, tego potrzebowałam!

Jeszcze ciekawiej jest z książkami, które kupuję - czasami tygodniami "leżakują na półce" i czekają na ten odpowiedni moment. I gdy sięgam po taką "leżakującą" pozycję, zawsze jest to dla mnie właściwy czas, w którym potrzebowałam właśnie tej, a nie innej książki.

Mam listę książek, które chciałabym w swoim życiu przeczytać, ale nigdy nie robiłam sobie planów czytelniczych na dany rok, np. przeczytam tyle i tyle oraz takie i takie książki. I teraz mimo, że założyłam bloga o książkach, także nie robię takiej listy. Za to od lat obiecuję sobie, że zapoznam się z literaturą rosyjską, np. "Anna Karenina" Lwa Tołstoja lub "Zbrodnia i kara" Fiodora Dostojewskiego - to pozycje, które, mam nadzieję, właśnie w tym roku przeczytać.

Co przyniesie Nowy Rok? Mam nadzieję, że wiele interesujących książek-niespodzianek :-) czego i Wam życzę!