2016-07-19

Olga Rudnicka "Natalii 5"

Po kryminały sięgam bardzo rzadko. Z prostej przyczyny, nie lubię się bać, a i wyobraźnię mam niezgorszą, więc po przeczytaniu tego typu książki boję się przejść ciemną ulicą. Po cyklu o Hance (Alibi na szczęście, Krok do szczęścia, Zgoda na szczęście - ostatniej części jeszcze nie przeczytałam - czułam się trochę tym szczęściem Hanki przytłoczona) miałam ochotę na książkę śmieszną. Z tyłu głowy miałam kiedyś przeczytaną recenzję tej książki na blogu miasto książek i pamiętałam, że Padma polecała ją bardzo - napisała, że przy lekturze wybuchała śmiechem. Czegoś takiego potrzebowałam. Zwłaszcza, że czekała mnie perspektywa 5 godzin jazdy autokarem. Sporej objętości kryminał (560 stron), obiecujący dobrą rozrywkę nadawał się, aby jakoś przetrwać taką podróż. 


"Natalii 5" to nieźle napisany kryminał, ze sporą dawką humoru. Stylem nieco przypomina książki Joanny Chmielewskiej, książki której połykałam, choć kryminałami były, jednak tak śmiesznymi, że wcale się nie bałam, choć byłam przecież dużo młodsza.

O co chodzi z "Natalii 5" - jak łatwo się domyślić głównych bohaterek jest 5 i każda z nich ma na imię Natalia. Rzutki i obrotny biznesmen i bigamista w jednym - ojciec owych 5 Natalii, obdarował każdą ze swoich córek tym imieniem, aby mu się nie myliło, gdyż zdarzało mu się, że nie kończąc jednego małżeństwa, zawierać kolejne, a gdy na świat przychodziła kolejna córka... wiadomo, musiała zostać Natalią. Gdy ich ojciec zaplanował samobójstwo i je zrealizował, wszystkie 5 jego córek zostaje zaproszonych do notariusza, gdzie dowiadują się o swoim istnieniu. Nie są bynajmniej z tego faktu zadowolone. Dziedziczą dom i jego tajemnice. Co będzie dalej - o tym w prześmiesznej książce, od której nie można się oderwać.